środa, 29 stycznia 2014

O co chodzi z tymi patchworkami?


„Patch” to z angielskiego łata, czyli patchwork to łatanie, sztukowanie, szycie ze ścinków. Taka technika to nie jest nowy wynalazek. Zaczęło się pewnie w jakiejś jaskini od zszywania skórek zwierzęcych.  Tkaniny ze skrawków były też znalezione w egipskich grobowcach. Znane są w różnych kulturach w Azji i u Indian… ale ja nie o tym teraz chciałam pisać.






Technika patchworku najbardziej rozwinęła się w Stanach Zjednoczonych. Imigranci z Europy przywieźli ten zwyczaj ze sobą i była to idealna technika dla Amerykańskich pionierów. Wiadomo: ci pierwsi osadnicy biednie mieli i cierpieli na brak wszystkiego.  Patchwork narodził się z biedy, ze starej zasady oszczędzania, gospodarności i wykorzystywania wszystkiego do końca. Marnotrawstwo to największy grzech w tradycyjnej kulturze.
W dziewiętnastym wieku w Ameryce zaczęło się patchworkowe szaleństwo. Kobiety szyły dla żołnierzy, którzy brali udział w wojnie domowej, dla sierot, dla zabicia czasu, oderwania się od problemów, no i dla towarzystwa.  

Od zawsze było to zajęcie typowo kobiece. Bardzo popularne były takie nieformalne stowarzyszenia „quilting bee” (czyli dosłownie „pikująca pszczoła”). To były grupy kobiet, które spotykały się regularnie i razem pracowały nad jednym projektem.  Czujecie ten klimat? Coś jak Polskie skubanie pierza, robienie kwiatków z bibułek, światów z opłatków, takie zajęcie na długie, zimowe wieczory bez telewizji i Internetu. 
I tak z czasem szycie rozwinęło się do niemal sztuki. W Internecie można sobie wyszukać, co te Amerykanki szyły! 

Jest taki dość kiczowaty amerykański film, o paniach pracujących nad patchworkiem (tytuł oryginalny: „How to make an american quilt”). Obejrzyjcie sobie koniecznie! Tylko uwaga: nigdy, przenigdy nie każcie tego oglądać swoim chłopom. Będą marudzić, wyszydzą i w ogóle nie zrozumieją o co chodzi (ja swojemu kazałam oglądać, więc wiem co mówię).


Oczywiście to skubanie, szycie, haftowanie,  czy cokolwiek te kobiety robiły, to był tylko pretekst, żeby wspólnie spędzić czas, opowiadać sobie ploteczki i różne historie. Matki wciągały w to córki i przekazywały tradycję kolejnym pokoleniom. Dobrze wychowana panna musiała umieć szyć. I to nie tylko te z biednych domów! Bogate panienki też nie mogły sobie pozwolić na bezczynne leżenie na kanapie z migreną i globusem (przynajmniej do czasu aż wyszły za mąż, musiały stwarzać pozory zdolnych zaradnych i gospodarnych).
Była taka tradycja w Ameryce, że panna na wydaniu musiała uszyć dwanaście patchworkowych narzut przed ślubem, żeby się dobrze wyposażyć na przyszłość. Oczywiście najważniejszym dziełem miała być wielka narzuta na małżeńskie łoże. Często się ją szyło ze swoich starych, panieńskich sukienek. My też czasami hołdujemy tej zasadzie! Tu na przykład znajdziecie patchworka uszytego ze spódnicy łamAgi.
Szkoda, że w dzisiejszych czasach już tak rzadko się szyje z prawdziwych ścinków.  Jak grzyby po deszczu pojawiają się sklepy ze specjalnymi tkaninami do patchworków, tej samej grubości, z tym samy wzorem w kilku różnych odcieniach…  A stworzyć artystyczny wzór z resztek, które do siebie pozornie nie pasują: to dopiero sztuka!


Czyli o co chodzi z tymi patchworkami? Chyba żeby stworzyć coś z niczego, wyżyć się artystycznie, żeby się czegoś nowego nauczyć. A jeszcze przy okazji powstają takie różne pokoleniowe i rodzinne „gadki szmatki”.

Pozdrawiam,
wasza łamAga

źródła zdjęć: 1/2/3

Visit starAnna's profile on Pinterest.